Meteorologiczno-astronomiczna
|
|
26 marca 2006, w drodze do Ankary
Dziś dojechaliśmy nareszcie do Turcji. Zajęło to nam dwie noce i jeden dzień ciągłej jazdy. Wyruszyliśmy z Polski tuż przed północą w piątek 24 marca. Planowy wyjazd dwa, a następnie jeden dzień wcześniej nie doszedł do skutku, bo formalności potrzebne do podróży samochodem, który nie należy do kogoś z pasażerów bardzo się przeciągały. Zarówno Rumunia, Bułgaria jak i Turcja wymagają w takich przypadkach umów użyczenia pojazdu, przełożonych oczywiście przez tłumaczy przysięgłych, dodatkowo akceptowanych następnie w ambasadach. Nasza zaćmieniowa podróż przebiega oczywiście dzięki pojazdowi udostępnionemu przez Pana Arkadiusza Wieczorka, szefa warszawskiej korporacji taksówkowej WAWA-TAXI, tym samym korowód z dokumentami był nie do uniknięcia.
Trasa, którą dotychczas pokonaliśmy wiodła przez Słowację, Węgry, Serbię i Bułgarię. Dziś rano wkroczyliśmy do Turcji. Przejazd przez Słowację i część Bułgarii był koszmarem z powodu jakości dróg. Ominęliśmy, po szybkiej decyzji jeszcze na Węgrzech, Rumunię – głownie z powodu bardzo fatalnego stanu szos w tym kraju oraz faktu, że przez Serbię biegnie autostrada. Bułgaria sprawiła nam spory kłopot w pewnej odległości od granicy tureckiej – dość często spotyka się odcinki dróg, a nawet ich skrzyżowania zupełnie bez oznaczeń i opisów. Jednym słowem łatwo zabłądzić…
Granica turecka okazała się
przemiłym miejscem z
racji bardzo przyjaznego nastawienia do nas służb granicznych i
policji. Może
tylko celnicy na pierwszy rzut oka wydali się nam groźni, ale
specjalnie nas
nie przetrzymywali. Przy płaceniu za wizy, sprzedający je nam, gdy
dowiedział się,
że jesteśmy Polakami, wykrzyknął „Lech Walesa!”.
Po wyjeździe ze strefy
granicznej pierwsze kroki w
kraju półksiężyca skierowaliśmy do hotelu, gdzie wynajęliśmy
najtańszy pokój,
dosłownie na godzinę, tylko w celu porządnego umycia się. I tu też miłe
zaskoczenie – życzliwość i uśmiech recepcjonisty.
Potem pierwszy kontakt z kuchnią turecką. Nie umiem porównać jakości i smaku potraw podawanych w polskich „tureckich” barach i restauracjach, ale oryginał był wspaniały! Oczywiście trzeba lubić specyficzny smak i aromat baraniny. Po posiłku ruszyliśmy autostradą do Istambułu, a dalej do Ankary.
Pojazd ekspedycji
|
Podstawowy napój
|
27 marca 2006
Wczoraj do Ankary nie
dojechaliśmy. Zatrzymaliśmy się
około 30 kilometrów przed stolicą, bo po pierwsze było już
próżno w nocy i
ciemno, a dodatkowo po jeździe bez przerw jedynym naszym marzeniem było
wyjście
z samochodu. Zjechaliśmy z autostrady i parę kilometrów od
niej, nad rzeką
rozbiliśmy namiot. Wreszcie trochę w miarę normalnego snu.
Rano przejechaliśmy przez
Ankarę, miasto rozległe i
ruchliwe. Kilkadziesiąt kilometrów za nim, zatrzymaliśmy
się, rozpoczynając „sezon”
fotograficzny. Krajobrazy widziane wczoraj bardzo się zmieniły;
rozległe
równiny, często zielone, choć tylko od trawy, bo na drzewach
nie ma jeszcze
liści, zaczęły przechodzić w pagórki i skałki.
Droga, która wiedzie
z Ankary do Aksaray jest szeroka,
dwupasmowa, generalnie równa i wygodna, ale zdarzają się
odcinki koszmarnego
asfaltu. Mówiąc prawdę nie jest to taka nawierzchnia, jaką
znamy z Polski tylko
granulat niewielkich kamyczków zatopionych właśnie chyba w
asfalcie.
Po drodze umyliśmy
samochód czy też raczej zrobiono
to za nas na stacji benzynowej. Turcy znani są z utrzymywania karoserii
na „wysoki
połysk”, więc nie chcieliśmy być gorsi J, tym bardziej, że dwa tysiące
kilometrów z dużym
okładem rzeczywiście zabrudziło nasz pojazd. Kierowaliśmy się dalej do
Aksaray,
miejscowości bardzo ciekawej zaćmieniowo, ale o tym możecie Państwo
przeczytać
na stronie internetowej MOA, przy okazji wyjazdu „Pętla
Czasu”. W Aksaray
zatankowaliśmy samochód i ruszyliśmy w stronę Kapadocji
– przepięknej krainy z
innego świata. W trójkącie wyznaczonym przez miejscowości
Nevsehir, Kayseri i
Nigde, woda i wiatr wyżłobiły niesamowite figury w tufie wulkanicznym,
dodatkowo to region podziemnych miasteczek. Dużo zdjęć, dużo
zdjęć…
Wieczorem
zatrzymaliśmy się w typowej tureckiej restauracyjce, nie żadnej
ekskluzywnej,
przy głównej drodze, wręcz przeciwnie –
odwiedzanej raczej przez miejscowych.
Wystrojem, gdyby nie masa narodowych motywów, przypominałaby
bary mleczne
minionej epoki w Polsce. No i ta uprzejmość! Prawie nam otworzono drzwi
od samochodu,
gdy podjechaliśmy. To po pierwsze. Później już z pewnością
otworzono nam drzwi
od restauracji i kilka osób stworzyło niemal szpaler,
prowadzący nas do sali
jadalnej. Samo pomieszczenie dość proste, a na stołach ceraty,
przykryte
szczerbatymi na brzegach szybami, oddzielonymi od owych cerat gumowymi
uszczelkami prawdopodobnie od łazienkowych kranów J. No i się zaczęło. Nasz
„kelner” mówił po angielsku,
nie było, zatem problemów z zamówieniem,
dodatkowo był baaaardzo rozmowny. Gdy
zapytaliśmy o kartę dan, przeprosił uprzejmie, ze nie mają takiej, ale
zaprasza
na dół do kuchni i sami zobaczymy co podają. Zaczęła się
dosłownie bieganina po
pomieszczeniach kuchennych od zamrażarki do lodówki,
stołów, talerzy, włącznie
z pokazaniem pieca opalanego drewnem, w którym przygotowują
potrawy. Cały czas
trwała uprzejma rozmowa… Po powrocie na górę
czekaliśmy z niecierpliwością na wybrane
jedzenie. W tym czasie zamówiliśmy kawę, zaznaczając
wyraźnie, ale z uśmiechem,
że nie interesuje nas rozpuszczalna w kubku, lecz prawdziwa turecka.
Przyniesiono nam prześliczne małe filiżaneczki z niezwykle mocnym i
aromatycznym naparem. Coś wspaniałego! Po kolacji zaserwowano nam
herbatę w
charakterystycznych małych szklaneczkach i już zupełnie na koniec, przy
rachunku, obsługujący nas pan przyniósł butlę z wodą
kolońską do wymycia rąk i
przetarcia ust oraz podał talerzyk z goździkami do possania.
Zapłaciliśmy tyle,
co w barze szybkiej obsługi w Polsce.
Jesteśmy w Turcji dopiero dwa
dni, a możemy już
powiedzieć, że ludzie tu są niesłychanie mili, towarzyscy i naprawdę
uczynni.
Oby tak dalej gładko nam szło!
Gdy
piszę o tutejszych ludziach, przypomniała mi się jeszcze sytuacja z
wczoraj,
wczoraj przejścia pomiędzy Bułgarią i Turcją. Mogę zaryzykować
stwierdzenie, że
zaprzyjaźniłem się z policjantem stemplującym nasze paszporty - nasza
rozmowa
zakończyła się czymś w rodzaju przybicia „piątki”.
A przed chwilą zatrzymała
nas policja drogowa, ale tylko po to, jak się okazało, aby zapytać czy
nie mamy
problemów i czy wszystko OK.
Jeszcze
jedna wiadomość z dzisiejszego dnia. Nasz samochód (Fiat
Multipla) wzbudza
wielkie zainteresowanie. Z dwóch przyczyn. Nikt go tutaj
wcześniej nie widział,
mimo, że Fiat ma fabrykę w Turcji, ale nie produkuje Multipli, a
samochody te
nie są prawdopodobnie importowane. Inną sprawą jest widowiskowość auta
dzięki
naklejkom Sponsorów i głównej naklejce wyprawy,
którą wszyscy czytają, bo są
tam także napisy w języku tureckim.
Pojazd ekspedycji
|
Kapadocja
|
28 marca 2006, 20
kilometrów na południe od miasta
Konya
Dzisiejszy dzień związany był z
realizacją programu
obserwacyjnego naszej wyprawy. Uruchomiliśmy przyrządy meteorologiczne,
aby
uzyskać pomiary porównawcze dla dnia zaćmienia. Obserwacje
prowadziliśmy od
godziny 12.25 do 15.30. Zaćmienie dla naszej lokalizacji rozpocznie się
o
12.41, a zakończy o 15.15 czasu tureckiego. Oczywiście należy pamiętać,
że
konieczne jest dodanie jednej godziny do czasu polskiego by uzyskać
czas
obowiązujący obecnie w Turcji. Przyrządy działały bez zarzutu, więc
można powiedzieć,
że jesteśmy przygotowani!
Po skończonych obserwacjach
pojechaliśmy do Konyi. Rozejrzeć
się i ze strachem pójść do meczetu. Trafiliśmy
znów na przyjaznych ludzi. W
pewnym sklepie z dywanami (a jak!), w którym pytaliśmy o
jakieś bezpieczne
miejsce do zaparkowania samochodu poczęstowano nas wspaniałą jabłkową
herbatą,
a dodatkowo zaproponowano wymianę naszego samochodu na pięć latających
dywanów.
Gdybym znał tylko zdanie Pana Arkadiusza Wieczorka… kto wie!
Ciężko zebrać myśli po zwycięstwie. Udało się nam i to
wspaniale, przepiękne zaćmienie przy praktycznie bezchmurnym niebie.
Jednak
szczerze mówiąc, rano nie byliśmy pewni pogody. Wg prognoz
od jutra ma tu lać,
a chmury już dziś rano były jakieś dziwne.
Większa relacja z dnia zaćmienia pojawi się na stronie zapewne jutro, teraz meldujemy tylko o wykonaniu zadania J i przesyłamy kilka wstępnych fotografii zjawiska zrobionych przez Ksawerego Skąpskiego.
Faza całkowita - pierścionek z brylantem
|
Faza całkowita
|
Niebo po przeciwnej stronie zaćmionego Słońca
|
Tekst: T. Kretschmer
Strona WWW: A. Krupiński